Ależ proszę bardzo.

Na nalewki nadają się pachnące gatunki/mieszańce róż, czyli Róża pomarszczona
R. rugosa, Róża damasceńska
R. x damascena, Róża stulistna
R. X centifolia i Róża francuska
R. gallica, czyli wszystkie te, które są używane na konfitury, czy do produkcji olejku różanego.
Jestem szczęśliwą posiadaczką róży pomarszczonej odmiany poełnokwiatowej, a w pobliżu rośnie zaniedbany krzew róży damasceńskiej, więc surowca mam do woli

Płatki zbieram codziennie (kwiat otwiera się na 1-2 dni, a potem traci powoli zapach i osypuje się), pozostawiam w cieniu na 1-2 godziny na balkonie (najlepiej rozsypane na czymś płaskim) i daję szansę na ucieczkę żyjątkom, od czasu do czasu mieszając. Potem wrzucam do dużego słoja i zalewam 70% alko. I tak co dzień w sezonie, aż napełnię słój i oczywiście dolewam alko, żeby w nim płatki pływały. Po ok. 2 tygodniach odcedzam. Płatki po odcedzeniu można zmielić, dosłodzić i wykorzystać np. do ciasta lub na nadzienie bułek drożdżowych (dla dorosłych!

).
To jest wersja na lenia, bo jakby ktoś nie chciał mieć garbników w nalewce, to teoretycznie powinno się obcinać białą nasadę każdego płatka... ale kto by się w to bawił?
Nalewka jest jak perfumowana, ma trochę garbników, ale brak jej kwasu, stąd pomysł zmieszania z klasycznym kwasiorem jakimś, który mi nie wchodził samodzielnie. Padło na pigwowiec, bo dereniówka akurat mi całkiem dobrze wchodzi.
Ja robię dość skoncentrowany nastaw różany, żeby go rozcieńczyć na koniec do ok. 20-25% alko na gotowo, bo nie zależy mi na mocnej nalewce, a perfumerii i tak jej nie brakuje.
Gwarantuję, że żony, matki i teściowe będą zachwycone (w większości).
