piotr85 napisał(a):
newrom napisał(a):
Wiesz, rolnik oddaje do ziemi to co zabrał, a później znowu zbiera i tak w kółko.
I tu jest problem. Przypomnij sobie jak kiedyś uprawiano ziemię. Nawożenie obornikiem, trójpolówka, orka koniem. Dlatego dzisiaj mamy jeszcze stosunkowo urodzajną glebę. Przykładem grabieżczej polityki są Południowe Morawy, gdzie żyzność gleby spadła ponadprzeciętnie. Sam nie wiedziałem, powiedział mi o tym kuzyn, który studiuje leśnictwo w Brnie.
I to jest sedno. Do ziemi powinno wrócić to, co z niej zabrane.
Teraz, gdy w rolnictwie pracuje niewiele osób, a chów zwierząt gospodarskich prawie nie istnieje, bo powstały fermy oraz ogromne połacie monokultur, to raczej próchnicy ciągle ubywa w glebie. Więc spada żyzność. W Polsce, dzięki zacofaniu i mniejszej chemizacji rolnictwa za PRL, proces ten nie następował tak szybko, jak w zachodniej Europie.
Ile to ziarna znika z 1 ha po żniwach? Dobrze, że chociaż słomę coraz częściej się przyoruje.
Co się dzieje z obornikiem w tych ogromnych fermach? Gdzie się podziewa ta materia organiczna?
Co z fekaliami z miast? Czy przypadkiem nie lądują w oczyszczalniach ścieków? I co dalej?
Niestety, pełen obieg materii organicznej nie istnieje, więc degradacja gleby prędzej, czy później nastąpi. Jak uzupełnić materię organiczną? Skąd ją brać? Może osady z oczyszczalni pod wierzbę, a zrębki z wierzby na pola? Sam popiół z ciepłowni/elektrowni na biomasę, to za mało. Może wspomóc rodzime kopalnie i węgiel brunatny wysypać na pola? Zielone nawozy na poplon? No skądś tą biomasę trzeba wziąć, bo będzie kiepsko. W końcu to gruba warstwa próchnicy decyduje o bogactwie czarnoziemów...