Znam metodę pryskania mocznikiem drzew, krzewów.
Robi sie to wtedy, gdy powiedzmy opadła 1/3 liści, reszta jeszcze wisi na drzewach.
Ma to wtedy sens. Mocznik przyspiesza rozkład materii i tym samym ogranicza rozwój grzybów.
Szczególnie dobre jest to przy parchu.
Natomiast pamietam doskonale jak ktoś pisał, że przestał usuwać opadłe liście i nie zauważył
wzmożonej aktywności patogenów.
W jakiś sposób pokrywa się to z moimi obserwacjami.,
Najbliższy przykład to moja winnica w tym sezonie.
Pół winnicy miało liście usunięte bardzo starannie i akurat w tej połówce m.rz. na PNP i Regencie szalał.
Drugie pół miało liście nieusunięte, ponieważ musiałam wapnować,
to jesienią 2018 posypałam na to wapno z magnezem.
Zaraz po posypaniu przyszły deszcze i nic juz z tym nie robiłam.
Liście, które zostały usunęłam wiosną.
Ta połówka miała m.rz. umiarkowanie, prawie wcale.
Teraz w kwestii czereśni i gruszy.
Parę razy nie wygrabiłam liści jesienią tylko dopiero wiosną.
Nie miało to żadnego wpływu na rozwój i rdzy i moniliozy.
Parę razy wygrabiłam mega dokładnie liście czereśni i na wiosnę miała masakryczną moniliozę.
W tym roku, mimo, że usunęłam bardzo dokładnie jesienią liście gruszy,
nie było chyba listka, który nie byłby zaatakowany rdzą gruszy.
Dlatego nie bardzo mnie przekonuje argument o usuwaniu liści jesienią.
Zawsze się uczyłam, że opadłe liście należy usuwać, ale wiosną.
Pewnie będzie to dość kontrowersyjne, ale takie są moje obserwacje.
Mam wrażenie, że w ogóle w tym roku
przyroda w kwestii rdzy gruszy nadrabiała zaległości za kilka lat,
żeby przypadkiem ten grzyb nie zaniknął.

.
A, i w promieniu kilku kilometrów nie ma jałowca sabińskiego.