Stobry stały całą zimę w temp. ok. zera, gdy na dworze był mróz, a przy dodatnich temp. na dworze temp. powietrza była praktycznie taka sama (maksymalnie 1 st. C. więcej), ale gdy na kilka dni temp. podskoczyły do 15 st. i taką samą temp. miałem w tym pomieszczeniu to stwierdziłem, że to nie ma sensu czekanie i zacząłem ukorzeniać.
Mam do dyspozycji pomieszczenie o ok. 9 st. C. Tam sztobry stały na ładowarce od telefonu osłoniete styropianem w dolnej części. Wydawałoby się, że warunki super, ale ładowarka nagrzewa się tylko o parę stopni więcej, niż otoczenie i przez 2 tyg. kallusa brak. Przełożyłem do pomieszczenia, gdzie jest 16 st. C. i jak stoją sztoberki na kaloryferze w butelce plastikowej to mają 27 st. C. (niby ok. tyle, że kaloryfer nie zawsze jest ciepły). W kilka dni pąki wystartowały, są nabrzmiałe i odstają już 4 mm od łozy. Teraz przestawiłem patyki do pomieszczenia, gdzie jest ok. 12-13 st. C. na kaloryfer, który też nagrzewa sie cyklicznie.
Zastanawiam się, która z tych trzech opcji bedzie najlepsza.
Wcześniej wciskałem sztobry zawinięte w worku z piaskiem miedzy dwie pionowe rury od centralnego ogrzewania i było O.K. Ponad 30 st. C. na "korzonkach" i 20 st. C. na reszczie łozy (temp. pokojowa

) i wyszły sadzonki jak ta lala. Ale tej możliwości juz nie mam.
Martwi mnie cała sytuacja, bo mam też cenniejsze sztobry, których nie chciałbym zmarnować. Początkowo zakładałem, że jak będę miał około zera st. C dla łozy i kilka st. na "korzonkach" to będzie idealnie. Ale jak skoczyła tem do 9 st. dla łozy, a "na korzonkach nadal tylko o kilka st. więcej to spanikowałem trochę i wstawiłem na kaloryfer.
Bardzo proszę o sugestie.