No i jeszcze moja opinia w sprawie wina z "dziwnych" odmian. Rzeczywiście można zrobić "wino" nawet z marchewki. I z Bety. Lista uprawianych przez nas odmian jest imponująca. Nie przeczę, że wśród nich być może są wartościowe. Dotyczy to zwłaszcza nowych krzyżówek wschodnich. Ale czy MY musimy wszystko testować? Przecież tak naprawdę, w cywilizowanych krajach to rola autora odmiany. Sami z Maciejem widzieliśmy w ubiegłym roku, jak się testuje nowe krzyżówki w Geisenheim. To poważne badania naukowe, trwające lata całe albo i dziesiątki. Zdarzają się czasem wpadki, tak jak było z Merzlingiem na przykład. Gdybym jednak zachował czujność i zamiast słuchać polskich luminarzy wychwalających go pod niebiosa sprawdził, dlaczego w Niemczech się go w pień wycina, oszczędziłbym czasu i pieniędzy. Ale, poza takimi wyjątkami, w efekcie działalności ośrodków badawczych klient powinien na talerzu dostać wykaz pewniaków dla danej strefy. Rozumiem, że nie ma takiej listy dla mojej strefy i nie będzie, bo nikt poważny nie bierze jej pod uwagę. Jednak reszta Polski ma już wypracowane dość konkretne wzorce.
Niestety rację ma też Paweł, że co szkółkarz to typy. Bo takie właśnie ma, a do tego dochodzi kolejny numer: wielu nie chce płacić za licencje i będzie wciskać różne wynalazki zamiast pewnych odmian opatentowanych. Pamiętajmy jednak, że z niezarejestrowanych odmian wina się nie sprzeda. Rozumiem ludzi ogarniętych pasją testowania, to ich hobby i chylę przed nim czoła. Albo takich jak Zdzicholo, którzy mają konkretną wizję i chcą znaleźć właśnie nowe wartościowe odmiany i w perspektywie jakiegoś czasu może nawet na tym zarobić. Nie wszyscy jednak muszą tak postępować. Tak jest w profesjonalnych firmach na Zachodzie (i już pierwszych u nas), że delikwent, który chce posadzić winnicę dzwoni i mówi gdzie, albo wręcz jadą razem w teren, ocenia się parametry klimatyczne i profesjonalista doradza w sprawie doboru odmian. A potem specjalistyczna firma nawet sadzi winnicę. Pełny wypas. I nie jest przypadkiem, że dana szkółka czy firma sprzedająca sadzonki ma dość krótką listę. Po prostu każdy szanuje czy większe, czy mniejsze pieniądze, własne czy klienta i sprzedaje odmiany, ktore się sprawdzą i będzie można na nich zarobić. A jak szkółkarz wciśnie raz czy drugi jakieś knoty to zbankrutuje, bo fama o tym wcześniej czy później się rozniesie, a poza tym wpuszczony w maliny klient po prostu pozwie go do sądu i to nie tylko o koszty sadzonek, ale straconych lat potencjalnej produkcji i dochodów. Oczywiście, jeśli klient uprze się przy jakimś wynalazku, sprzedadzą mu go, ale to on sam ponosi odpowiedzialność w razie błędnego wyboru. Jestem przekonany, że za jakiś czas będzie tak i u nas. Póki co trzeba jednak zachowywać ostrożność i sprawdzać informacje choćby na tym forum. No i podkreślam, że moje dywagacje dotyczą odmian winiarskich. W kwestii deserówek (oczywiście z wyłączeniem skali komercyjnej), hulaj dusza, piekła nie ma!
|