olmek napisał(a):
Kiedyś starałem się używać do nich dużych liści , dobre były , nie powiem , ale jednak zbyt łykowate. Lepiej zrobić więcej i mniejszych. Najlepsze są następnego dnia po ugotowaniu.
Na łykowatość liści mam patent. U mnie gołąbki zawijane są głównie w liście Fredonii (na coś się w końcu przydaje ta odmiana). Odmiana bezproblemowa, nie wymaga oprysków, więc jeść można do woli. Fredonia ma duże liście i grube włókna, więc włókna rozgniatam czym mam pod ręką. Może to być trzonek noża lub tłuczek drewniany. Ważne, by za mocno nie rozgniatać, bo to powoduje, że liść się rozrywa w miejscu mocno zmiażdżonych włókien. Jeżeli nawet liść się rozjeżdża, to nie problem, bo duże liście wystarczają do solidnego zawinięcia gołąbków.
Jeżeli akurat braknie mi kiszonych wcześniej liści w słoikach, zaparzam świeże liście w gorącej wodzie przez ok. 4 minuty. Odlewam wodę i zalewam przygotowaną solanką - taką, jak się robi do kiszenia liści - łyżeczka soli, 1 litr wody, czosnek i czasem chrzan. Całość moczy się prze minimum noc. Na drugi dzień wyjmuję liście z solanki i zwijam gołąbki. Farsz to ryż, mięso z kurczaka, karkówka, podsmażana cebulka, przyprawy. Dzisiaj żona zwijała, ja patrzyłem, a efekt poniżej. Jest to reszta, która została po dzisiejszym obiedzie. Jutro znikną wszystkie.